Bolton Wanderers 4-3-3/4-4-2 (36 goli)
Jeśli ktoś nie wierzy w opowieść o tym, że jeden zawodnik jest w stanie wpływać na całą drużynę, niech przygotuje się na zmianę swojego zdania. W Chicago Bulls postawę swojego zespołu był w stanie odmienić Michael Jordan. W Boltonie takim MJ (zachowując oczywiście wszelkie proporcję) był Nicolas Anelka. Nie chodzi tu tylko i wyłącznie o styl gry i pewność siebie Boltonu, ale przede wszystkim o ustawienie taktyczne.
Odpowiedzialnymi za ekipę z Reebok Stadium w poprzednim sezonie byli trzej dżenteleni. Najpierw był to Sammy Lee, który u sterów stał w dziewięciu kolejkach. To on jako pierwszy również zauważył potencjał w przedniej formacji i zdecydował się na grę aż trzema napastnikami. Na boisku wyglądało to 4-3-3. Jednak gdyby się temu przyjrzeć bardziej wnikliwie na placu gry wyraźnie było widać 3-1-3-3. Duże zaangażowanie z przodu miał równoważyć defensywny pomocnik. Na tą pozycję Bolton miał odpowiedniego zawodnika, a był nim Ramos Ivan Campo. Niekiedy Hiszpan grał nie za, lecz w linii z innymi pomocnikami, ale w zamian Lee wycofywał jednego z dyspozytorów środka pola i zastępował go obrońcą, co w efekcie dawało klasyczne 4-4-2.
Wracając jednak jeszcze do Campo, to coraz rzadziej zdarza się dzisiaj by trenerzy korzystali z „czyściciela” grającego przed obrońcami, który bardzo rzadko bierze udział w akcjach zaczepnych. W istocie jest on czwartym obrońcą niegrającym jednak w linii z innymi defensorami. Wówczas blok obronny ma kształt diamentu. Aczkolwiek trudno nazwać go też obrońcą. Jego głównym zadaniem było zastopowanie prostopadłych piłek kierowanych do napastników przeciwnika.
Po jedno meczowym epizodzie Archiego Knoxa (drugi trener) „Kłusaki” objął Gary Megson. Kiedy prezydent Boltonu Phil Gartside zapragnął go zatrudnić, Megson miał jeszcze ważny kontrakt z Leicester City. Jednak oba kluby szybko doszły do konsensusu i już 25 października 2007 roku 49-letni szkoleniowiec mógł objąć rolę głównodowodzącego.
Żaden inny menedżer nie przetestował tylu ustawień, co właśnie Megson w Boltonie. Dziwić się nie ma co, przecież obejmował zespół w środku rozgrywek nie mając zbytnio czasu na ćwiczenie czegokolwiek na zgrupowaniach czy okresie przygotowawczym. W grze Boltonu pojawiło się zatem 3-1-3-3, 4-4-2, 4-5-1, 3-5-2 i 3-4-3 aż w końcu Megson bardzo słusznie stwierdził, iż to nie piłkarze są dla systemów, lecz systemy dla piłkarzy. Dlatego najbardziej naturalnym było granie trzema napastnikami Daviesem, Anelką i Dioufem. Z drugiej strony nowoczesny futbol nakazuje grać czterema obrońcami, więc tym szlakiem również trzeba było podążyć. Stąd najczęściej stosowane przez Megsona ustawienie to 4-3-3....ale do czasu.
W zimowej sesji transferowej nieunikniona była strata Anelki. Na Francuza było pełno chętnych, a ten wybrał ofertę londyńskiej Chelsea. Po tym wydarzeniu szkoleniowiec Boltonu do końca sezonu nie wybrał już gry trzema atakującymi. W taki sposób Anelka okazał się tym najważniejszym ogniwem i przestawił Bolton z 4-3-3 na 4-4-2.
Chelsea Londyn 4-3-3 (65 goli)
Taktyka Chelsea w ubiegłym sezonie dzieli się na dwa rozdziały. Pierwszy to era Jose Mourinho, który w pierwszych siedmiu kolejkach jeszcze zasiadywał na ławce trenerskiej „The Blues”. Portugalczyk stanowczo trzymał się taktyki 4-4-2. Szkielet drużyny był zawsze taki sam Cech – Terry - Lampard – Drogba. To oni mieli miejsce w składzie choćby nie wiadomo co. Każdy z nich tworzył oddzielną formację i wokół nich Mourinho dobierał innych piłkarzy. Z przodu obok Drogby zawsze znalazło się miejsce dla drugiego napastnika. Lampard był odpowiedzialny za tempo i kreowanie gry ofensywnej.
Jednak większość akcji rozwijała się w bocznych sektorach boiska. Tam Mourinho ustawiał szybkiego, zwinnego i obdarzonego dobrym dośrodkowaniem typowego skrzydłowego Shauna Wrighta-Phillipsa. U „The Special One” Anglik miał stałe miejsce na prawym skrzydle. Po przeciwległej stronie boiska operował wówczas Florent Malouda, który w razie potrzeby mógł też pełnić rolę napastnika. Ich wszystkich wspierali chętnie włączający się do akcji zaczepnych boczni obrońcy w postaci Ashley’a Cole’a oraz Juliano Belettiego. W momentach kryzysowych (kontuzje defensorów) Mourinho do linii obrony cofał Michaela Essiena. Potencjał ofensywny był naprawdę porażający, ale wyniki już niekoniecznie.
Tak właśnie wyglądała sytuacja Chelsea do 7 kolejki. Bo później drużynę ze Stamford Bridge przejął dotychczasowy dyrektor sportowy klubu Avram Grant. Izraelczyk postawił na jeszcze bardziej ofensywne ustawienie 4-3-3. Chociaż jeśli zastosować czteroliniowy podział formacji boiskowych to uzyskamy 4-3-2-1. Z drugiej strony to sugeruje układ zwany potocznie „choinką”, a o taki wariant Grant się nawet nie otarł. Problem polega na rozszyfrowaniu charakterystyki gry Joe Cole’a oraz Salomona Kalou, gdyż to oni operowali na skrzydłach. Obaj stanowili zawodników, którzy pozycją gry przypominali typowych skrzydłowych, ale z drugiej strony grali właściwie w tej samej linii, co ustawiony na szpicy Drogba. Dlatego właśnie bardziej można uznać ich za napastników, przynajmniej zadaniowych. Właśnie przez taki układ przednich formacji zabrakło już miejsca dla typowego skrzydłowego, jakim jest Wright-Phillips.
Środkową strefę boiska zdominowała trójka pomocników najczęściej w układzie Essien, Lampard, Ballack. Każdy z nich miał się zająć jedynie wydarzeniami w centralnej części placu gry. Wyżej wymienione trio kompletnie ignorowało boczne sektory pozostawiając je skrajnym obrońcom i skrzydłowym/napastnikom. Oczywiście przy akcjach rywala asekurowali ustawienie swoich partnerów. Siła Chelsea tkwi w tejże linii. Aby sobie to uświadomić przyjrzyjmy się dorobkowi strzeleckiemu trójki środkowych pomocników: Lampard 10 goli, Ballack 7, Essien 6, co razem daje 23 gole, czyli 35% wszystkich bramek strzelonych przez Chelsea w lidze.
Ustawienie stosowane przez Granta powodowało, iż w trakcie akcji ofensywnych Chelsea właściwie grała 2-5-3. Natomiast, gdy piłkę przejmowali przeciwnicy 4-5-1. Niby to nic odkrywczego, ale sęk w tym, że „The Blues” byli bardzo konsekwentni w swoich poczynaniach. Mając taki potencjał w ataku Chelsea nie miała innego wyjścia niż grać bardzo ofensywnie. I tu dziwi fakt, iż jeden z najbardziej ofensywnych ekip w Premiership uplasowała się dopiero na szóstym miejscu, jeśli weźmiemy pod uwagę jedynie bramki zdobyte.
Derby County 4-4-2 (20 goli)
Podsumowując sezon 2007/08 w wykonaniu „Baranów” trudno oczekiwać słów pochwalnych czy może przeanalizowania jakiegoś ciekawego ustawienia taktycznego. Nie może być fajerwerków, gdy drużyna wygrywa tylko raz i w całym sezonie strzela zaledwie 20 goli. Średnio na jedno spotkanie piłkarze Derby strzelali, zatem 0,52 bramki. To najgorszy wynik w historii angielskiej piłki!
Ani Billy Davies, ani Paul Jewell nie byli w stanie niczym zaskoczyć. Obaj szkoleniowcy stosowali ustawienie 4-4-2, a i tak mieli z nim spore problemy. To aż niesłychane, bo żaden zespół nie wystawił więcej zawodników niż właśnie Derby (36). Wizualizacją największego kłopotu niech będzie fakt, iż Davies i Jewell mieli do dyspozycji aż 13 nominalnych pomocników, a na prawej stronie grał głównie...prawy obrońca Tyrone Mears. Bardziej uwidoczniło się to za Jewella. Głównie przez kontuzję Gilesa Barnesa, ale przecież alternatywa była. Jedynym wytłumaczeniem takiego stanu rzeczy może być chęć zablokowania akcji rywali właśnie na tej stronie boiska. Mears był zdecydowanie usposobiony defensywnie i z pewnością skrzydłowym drużyny przeciwnej grało się po jego stronie o wiele gorzej. Przynajmniej teoretycznie, bo jeśli spojrzeć na 89 straconych goli to nagle ustawienie Mearsa na tej pozycji okazało się kompletnie bezsensowne.
Winni tylu straconym są zdecydowanie obrońcy. Słabo wychodziło im trzymanie linii. Bo jeśli przypomnieć sobie ile razy Derby traciło gola po prostopadłym podaniu na wychodzącego napastnika, to nie wystarczyłoby palców u rąk i nóg. Właście Derby nie wyróżniło się niczym na polu taktycznym poza wspomnianym już zablokowaniem prawej strony boiska.
Niekiedy dwóch napastników Jewell zastępował parą ustawioną nie w linii poziomej, a pionowej. W praktyce wyglądało to jak 4-4-1-1 z łącznikiem, którego funkcję mógł pełnić Mile Strejovski.
Everton Liverpool 4-3-1-2 (55 goli)
Będący od 2002 roku odpowiedzialnym za wyniki “The Toffees” David William Moyes nie ma za swoimi plecami bogatych magnatów światowego biznesu, a co za tym idzie nie dysponuje wielką gotówką. Dlatego też transfery przez niego dokonywane wymagają skupienia równego saperom podczas rozbrajania min. Proces budowania solidnej drużyny na Goodison Park pod względem czasowym nie może się równać z procedurą formowania Chelsea czy Manchesteru United. Jednak nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Moyes zbiera w Evertonie kolejne elementy układanki, regularnie wzmacniając zespół i prowadząc go małymi krokami na sam szczyt.
Na początku sezonu 2007/08 „The Toffees” wspięli się na wyżyny finansowej wydolności by sprowadzić z Middlesbrough Aiyegbeniego Yakubu za 12 mln funtów. Oprócz niego do miasta Beatlesów przywędrował również Phil Jagielka, który jest zawodnikiem niezwykle uniwersalnym. Może grać w obronie lub w linii pomocy. W nagłych przypadkach nieźle radzi sobie nawet na bramce (Sheffield United - Arsenal 1-0; 30 grudnia 2006).
Na tym uniwersalność w szeregach Evertonu się nie kończy. Phil Neville może przecież grywać na prawej obronie, w środku defensywy, na prawej stronie pomocy i jako defensywny dyspozytor środka pola. Na wszystkich tych pozycjach Moyes wystawiał młodszego z braci Neville w poprzednim sezonie. Kolejnym „człowiekiem orkiestrą” w składzie jest Leighton Baines. Rdzenny Liverpoolczyk, który karierę zaczynał w Wigan może być skrajnym obrońcą z lewej strony jak może zostać przesunięty do linii środkowej.
W ogóle należy podziwiać wymienność funkcji szczególnie w bloku defensywnym. Tony Hibbert może grać w środku lub na prawej obronie. Joleon Lescott z kolei może być ustawiony w centrum defensywy jak i pełnić funkcję lewego obrońcy. Jeśli przejdziemy nieco bardziej do przodu to okaże się, że jest podobnie. Tak oto Leon Osman to człowiek operujący w środku pola jak i na lewym skrzydle. Podobnie jest zresztą ze Stevenem Pienaarem oraz Lee Carsley’em. Dodatkowo Moyes może skorzystać z Mikela Artety jako prawoskrzydłowego lub ofensywnego pomocnika.
Takie pole manewru sprawia, że nawet w przypadku plagi kontuzji w zespole (a taka była w poprzednim sezonie) szkocki menedżer Evertonu absolutnie nie narzekał na brak alternatywy na jakiejkolwiek pozycji w swoim zespole. To wszystko nakazuje kalkulować, iż każdy ruch transferowy jest niezwykle starannie przemyślany.
Imponujące są również opcje, które Moyes może zastosować w ataku. Mając do dyspozycji Yakubu i Andy Johnsona śmiało może grać dwoma napastnikami. Wówczas w środku pola może sobie pozwolić na wystawienie trzech defensywnych pomocników i jednego ustawionego przed tą linią np. Tima Cahilla, który jest odpowiedzialny za siłę rażenia drugiej linii jak i rozgrywanie piłek z dwoma napastnikami.
W końcu, jeśli Moyes przewiduje, iż do osiągnięcia dobrego rezultatu potrzebna będzie dominacja w środku pola może skorzystać z wariantu 4-2-3-1 ustawiając na szpicy Yakubu, a za jego plecami grających ofensywnie Cahilla, Osmana (lub Manuela Fernandesa) i Artetę. Natomiast rolę defensywnych pomocników zabezpieczających tyły powierzyć Carsley’owi i Neville’owi. Wówczas w obronie Moyes stawia na czwórkę Hibbert, Yobo, Lescott, Baines.
To właśnie dzięki różnorodnym opcjom taktycznym i wymienności funkcji poszczególnych piłkarzy Everton uplasował się w lidze tak wysoko. Analizując grę Evertonu trzeba zwrócić uwagę na stałe fragmenty gry, a w szczególności rzuty rożne. Głównie po nich swoje gole dla „The Toffees” zdobywał drugi strzelec zespołu Lescott. W lidze angielskiej nie ma chyba lepiej grającego głową i bardziej niedocenianego obrońcy od 26-letniego defensora. Gdyby był zawodnikiem Chelsea, Manchesteru United czy Arsenalu to już dawno grałby w kadrze Albionu. Drugi środkowy obrońca Evertonu Joseph Yobo także potrafi świetnie grać głową, lecz w przeciwieństwie do Lescotta zdobył tylko jedną bramkę.
David Moyes stosując ustawienie 4-3-1-2 nie forsował gry oboma skrzydłami na raz. Z reguły w podstawowym składzie znalazło się miejsce dla jednego typowego skrzydłowego i jednego półbocznego pomocnika. Wiązało się to z równowagą pomiędzy atakiem a obroną. Dwóch skrzydłowych pojawiało się niezwykle rzadko, kiedy w praktykę wdrażano styl 4-4-1-1 z łącznikiem. Wówczas na szpicy operował Yakubu, którego atutami były szybkość, siłą fizyczna oraz dobra gra głową. Dokładnie tego oczekuje się od współczesnego napastnika.
W tej układance każdy zawodnik był tak samo ważny. Drużyna tworzyła kolektyw i to było jej siłą zarówno w ataku jak i w defensywie.