Arsenal 4-4-1-1 (74 gole)
Zdaniem wielu najbardziej atrakcyjnie grającym klubem w sezonie 2007/08 był właśnie Arsenal. Francuski szkoleniowiec „Kanonierów” Arsene Wenger nie słynie z kombinatoryki, toteż najchętniej stosował ustawienie 4-4-1-1 z łącznikiem najczęściej w postaci Aleksandra Hleba. W tym układzie jedynym napastnikiem grającym na szpicy był Emmanuel Adebayor. Jednak to wszystko mogłoby wyglądać z goła odmiennie, czyli przypuszczalnie klasyczne 4-4-2, gdyby Wengerowi planów nie pokrzyżowały kontuzje i inne wypadki losowe. Przede wszystkim Robin van Persie, który byłby partnerem Adebayora w ataku w sezonie właśnie przez urazy zagrał jedynie 15 gier (13 w podstawowym składzie). Z kolei Eduardo da Silva w lutym doznał bardzo groźnego urazu (złamanie nogi), a sprawę dodatkowo skomplikowały konflikty wewnątrz drużyny (kłótnia Bendtnera z Adebayorem).
W Arsenalu był również problem na skrzydłach. „Kanonierzy” praktycznie wciąż nie dysponują typowymi skrzydłowymi. Trudno za takiego uznać Emmanuela Eboue, który przecież w pomocy grał przekwalifikowany z pozycji prawego obrońcy. Zdarzało się kilkakrotnie, iż funkcję lewoskrzydłowego Wenger powierzał Theo Walcottowi. Przypomnijmy, że dekadę temu również jako skrzydłowy w Arsenalu zaczynał również Thierry Henry.
Spory potencjał za to tkwił w środku boiska. Cesc Fabregas, Mathieu Flammini, Tomas Rosicky czy wspomniany już wyżej Aleksander Hleb stanowili o obliczu gry Arsenalu. Wyżej wymieniona czwórka operowała piłką w środku boiska wzajemnie się równoważąc, jeśli idzie o zadania ofensywne i destrukcyjne. Boczne sektory boiska pozostawiali natomiast ofensywnie usposobionym skrajnym obrońcom, którymi w tym przypadku byli Bacary Sagna (prawy) i Gael Clichy (lewy).
24 z 74 bramek dla Arsenalu zdobył Adebayor. Nie będzie w tym nic dziwnego, jeśli dodamy, iż od reprezentanta Togo częściej na boisku przebywał jedynie Clichy. Nadzwyczaj często zdarzało się zdobywać mu bramki po prostopadłych podaniach właśnie ze środkowej strefy boiska.
Sporo bramek dla londyńczyków padało także po stałych fragmentach gry. Bardzo czytelne rozgrywanie rzutów rożnych jakimś cudem nie rzuciło się w oczy przeciwnikom. Przy wykonywaniu kornerów bardzo powoli i niepostrzeżenie w pole karne przemieszczał się William Gallas, który spokojnie zajmował pozycję na zamknięciu akcji, a gdy piłka zdawałoby się opuszczała strefę przed bramką francuski obrońca wpychał ją do siatki z kilku metrów ku zdziwieniu całej drużyny przeciwnej. Do stałych fragmentów należy dodać jeszcze pięć wykorzystanych rzutów karnych (szóstego przestrzelił van Persie).
Aston Villa 4-4-2 (71 goli)
Niesamowita historia! „The Villans” przez cały sezon konsekwentnie grali w typowo brytyjskim systemie 4-4-2 z silną pozycją skrzydłowych. Z drugiej strony mając do dyspozycji taki potencjał jak Ashley Young i Stilian Petrov, czyż szkoleniowiec AVB Martin O’Neill mógłby wybrać inne ustawienie i taktykę? Ponadto „Claret and Blues” mieli najbardziej stabilny skład spośród wszystkich klubów w Anglii.
"MON" doskonale zdawał sobie z tego sprawę i dlatego większość akcji świadomie kierował lewą stroną boiska, gdzie operował właśnie Young. 23-letni Anglik stał się absolutnym objawieniem minionego sezonu. Przemawiają za tym statystyki- 8 goli i 17 asyst to bezpośredni udział przy ponad 1/3 bramek zdobytych przez Aston Villę, nie wliczając w to przedostatniego podania. 20 kwietnia przeciwko Bimirngham City rozegrał najlepsze spotkanie w całym sezonie zdobywając dwa gole i asystując przy kolejnych dwóch. Dośrodkowywane przez Younga i Petrova piłki znajdowały adresata w polu karnym w postaci rosłego Johna Carewa (13 goli). Gdy przeciwnik starał się uniemożliwiać wykorzystanie przez Aston Villę skrzydeł, wówczas do gry pojawiał się Gareth Barry. Kapitan „The Villans” wzbogacił dorobek swojej drużyny o kolejne 9 trafień.
Niebagatelne znaczenie w grze AVB miały także stałe fragmenty gry. Widać, że O'Neill postawnowił położyć na nie nacisk, bo kilku jego podopiecznych doskonale gra głową. To głównie dzięki SFG obrońca Martin Laursen był w stanie zapisać na swoim koncie aż sześć bramek.
Birmingham City 4-4-2/4-3-3 (46 goli)
W ubiegłym sezonie Birmignham City prowadziło aż trzech szkoleniowców: Steve Bruce (13 meczów), Eric Black (1) oraz Alex McLeish (24). Ten pierwszy trochę kombinował z ustawieniem wyjściowym. Bruce lawirował pomiędzy 4-4-2 a 4-3-3. Wariant zależał od klasy rywala i tak przeciwko tym słabszym teoretycznie ekipom w podstawowej „11” znalazło się miejsce dla trzech napastników. Później to samo trio atakujących zmieniło tylko położenie boiskowe, bo Bruce wpadł na pomysł, aby jednego z napastników ustawić na którymś skrzydle. Z reguły Oliver Kapo zajmował miejsce prawoskrzydłowego, a Gary McSheffrey na lewej stronie boiska. Obaj grali niezwykle ofensywnie i przynajmniej nominalnie na placu gry w jednym momencie przebywało trzech piłkarzy frontu.
W 15 kolejce tuż po swoim przybyciu na St. Andrew’s Alex McLeish przywrócił McSheffrey’a do linii ataku. Szkot szukał optymalnego ustawienia dla swojej ekipy. Przez chwilę pojawił się nawet wariant 4-1-3-2 (z pięcioma nominalnymi obrońcami!), ale zupełnie nie zdał egzaminu (porażka z Boltonem 0-3). Aż wreszcie McLeish na stałe przekonał się do trochę śmielszej gry trzema napastnikami. Wyjątkami były spotkania z tuzami Premiership, gdyż wtedy niewskazane było zbytnie odkrywanie środka pola (powrót do 4-4-2).
Dopiero sprowadzenie Jamesa McFaddena zmieniło zdanie McLeisha. McSheffrey powrócił na skrzydło, a w przedniej formacji obok świeżaka grywał najczęściej Mikael Forssell, rzadziej Cameron Jerome, który w trakcie sezonu gdzieś zagubił swoją energię równą króliczkowi duracella.
W ten sposób w Birmingham nawet w klasyczne ustawienie 4-4-2 udało się wpleść aż trzech nominalnych napastników, co można uznać za pewną innowację. Chociaż z drugiej strony nie Bruce czy McLeish byli pierwsi i nie ostatni, którzy korzystali z takiego manewru. Efekty eksperymentu będziemy z pewnością oceniali przez pryzmat spadku, lecz 46 strzelonych goli to wynik równy ekipom środka tabeli.
Blackburn Rovers 4-4-2/4-5-1 (50 goli)
Mark Hughes na bieżąco analizował formę swoich podopiecznych i w każdej minucie sezonu wiedział, iż nie jest wskazane stosowanie ultraofensywnego ustawienia, bo po prostu nie ma ku temu predyspozycji. Permanentną dobrą formę wykazywał Roque Santa Cruz, ale był problem z dobraniem mu partnera z ataku. Gdy Benni McCarthy był w formie, to pech chciał, że brakowało jej Jasonowi Robertsowi i vice versa. Poza tym dwaj wymienieni napastnicy mają podobne usposobienie i parametry fizyczne. Dlatego nie było najmniejszego sensu próbować nawet grać trzema atakującymi. W zależności od dyspozycji McCarthiego i Robertsa u boku Paragwajczyka grał jeden, drugi lub żaden z nich.
Te braki w pierwszej linii skutecznie równoważyli środkowi Morten Gamst Pederson i David Bentley, którzy dołożyli 10 trafień do ogólnego dorobku zespołu. Linię pomocy uzupełniali najczęściej David Dunn oraz Steven Reid, a przy ustawieniu 4-5-1 również Tugay lub Brett Emerton (wówczas Bentley grał ofensywnego pomocnika). Ten ostatni był piłkarzem bardzo uniwersalnym, gdyż mógł grać również na prawej stronie obrony.
Większość akcji niezależnie od obranej przez Hughesa taktyki Blackburn prowadziło bocznymi sektorami boiska. Bentley i Pedersen dysponują świetnym przeglądem pola i znakomitymi dośrodkowaniami. Te z kolei znajdowały adresatów w postaci rosłych i dobrze zbudowanych napastników Santa Cruz (1.93 m), Roberts (1.86) oraz McCarthy (1.84). Gdy centra przychodziła z lewej strony, wówczas drugi skrzydłowy Bentley schodził do środka by przejmować odgrywane przez napastników piłki i od razu uderzać na bramkę lub pomagać defensywnym pomocnikom w zbieraniu piłek wybitych przez obronę rywali. Podobnie rzecz się miała, gdy akcja rozwijała się z drugiej strony boiska. Wówczas dośrodkowującym był Bentley, a środek pola wzmacniał Pedersen. Taki sposób rozegrania akcji nie był tajemnicą Hughesa, bowiem to powszechnie stosowane rozwiązanie przy taktyce 4-5-1, a nawet 4-4-2 jak u Martina O’Neilla z Aston Villi.
W ustawieniu 4-5-1 Santa Cruz bardzo często miał za zadanie po prostu odwrócić uwagę obrońców od wbiegającego z drugiej linii Bentley’a. Dzięki temu ofensywny pomocnik zyskiwał sporo swobody nawet w polu karnym przeciwnika i miał okazję zaskoczyć bramkarza.